Opowieść o tym, jak dyrekcja wyrolowała robotników

Przyjęło się twierdzić, że tam, gdzie jest porozumienie, tam nie ma krzywdy. Powszechne jest też przekonanie, że to na pracodawcy – a nie na załodze – ciąży obowiązek prawidłowej organizacji pracy i rzetelnego naliczania ludziom wynagrodzeń za wykonaną robotę. Również oczywiste wydaje się oczekiwanie, by odpowiedzialność za funkcjonowanie firmy w pierwszej kolejności spoczywała na kierownictwie, a nie szeregowych pracownikach. Za to przecież prezesi, dyrektorzy i liczna rzesza starszych specjalistów dostaje co miesiąc spore wypłaty.

Siedmioosobowa zorganizowana grupa przestępcza?

Niestety, w Polskiej Miedzi zasady te zdają się nie obowiązywać. Boleśnie przekonało się o tym czterech elektryków oraz ich bezpośredni przełożeni z Działu Głównego Energetyka w Hucie Miedzi Legnica. W czerwcu zostali oni dyscyplinarnie zwolnieni, bez zachowania prawa do okresu wypowiedzenia. Zdaniem pracodawcy, działając celowo i w porozumieniu narazili hutę na znaczną stratę finansową. Ich grzechem głównym była w dobrej wierze akceptacja warunków płacy i organizacji pracy narzuconych przez dyrekcję zakładu. Jednak ten fakt, zapewne ze względów wizerunkowych, nie został przywołany w piśmie wypowiadającym umowę o pracę. Znalazły się tam natomiast stwierdzenia mówiące między innymi o utracie zaufania przez pracodawcę oraz zarzuty oszustwa, braku dbałości o mienie zakładu oraz wyrządzenie znacznej szkody finansowej.

Nadmienić trzeba, że rok wcześniej pod tym samym zarzutem, tj. nieprawidłowo naliczanego wynagrodzenia, wszyscy zostali ukarani naganą. Ponadto dodatkowo w stosunku do jednego z bezpośrednich przełożonych represje wzmocniono zmianą (oczywiście na gorsze) jego warunków pracy i płacy. Na koniec od wszystkich zażądano zwrotu rzekomo wyłudzonych poborów. Ludzie, nie poczuwając się do winy, wystąpili na drogę sądową. Sprawa jest w toku, więc trudno coś wyrokować. Najbliższe terminy rozprawy, podczas których odbędą się przesłuchania świadków, wyznaczone zostały na wrzesień i październik. Jednak znamienne jest to, że na marcowym posiedzeniu pełnomocnik pracodawcy się nie pojawił. Na pierwszej natomiast rozprawie zrobił wszystko, by przewodniczący ZZPPM HML Kazimierz Kraska nie mógł wystąpić w charakterze obserwatora postępowania sądowego. Czyżby obawiał się, że w ten sposób mogą przeniknąć do publicznego obiegu niezbyt korzystne dla dyrekcji informacje?

Do służbowych obowiązków wspomnianych elektryków należał nadzór, konserwacja oraz usuwanie awarii wysoko wyspecjalizowanych urządzeń elektrycznych niezbędnych dla sprawnego przebiegu całego procesu technologicznego. Od jakości ich pracy oraz pełnej dyspozycyjności w znacznej mierze zależało utrzymanie ciągłości przetopu koncentratów rudy. Pracowali więc w strategicznym dla huty miejscu, gdzie wszelkie niedoróbki lub też paraliż organizacyjny mogły skutkować koniecznością zatrzymania produkcji i narażeniem huty na milionowe straty finansowe. Na szczęście ze swoich obowiązków wywiązywali się wzorowo. Maszyny były należycie serwisowane, a ewentualne usterki usuwane możliwie szybko. Nawet w sytuacjach, gdy do awarii doszło w dzień świąteczny lub też na nocnej zmianie.

Sięganie za głową lewą ręką do prawego ucha

Elektrycy zatrudnieni byli w systemie jednozmianowym od poniedziałku do piątku od godziny 6.00 do godziny 14.00. Do tak ustawionego grafika jednak nie chciały dopasować się, często bardzo nowoczesne i skomplikowane, urządzenia hutnicze. Jak się jednak łatwo domyśleć, w zakładzie produkującym 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu mniejsze lub większe awarie zdarzają się o różnych porach dnia i nocy. W takich sytuacjach, by uniknąć niepotrzebnych przestojów, konieczna jest możliwość stałego i szybkiego wsparcia technicznego. To z kolei wiąże się z pełną dyspozycyjnością fachowców mogących usunąć usterkę, a ci, formalnie rzecz biorąc, są w pracy tylko podczas pierwszej zmiany. Tę oczywistą sprzeczność pomiędzy czasem pracy elektryków a potrzebą ich interwencji dyrekcja huty rozwiązała poprzez wprowadzenie dość karkołomnego sposobu naliczania im wynagrodzeń. Za podstawę wyliczenia wynagrodzenia przyjęto bowiem system czterobrygadowy. W ten sposób czterech elektryków otrzymywało miesięcznie w formie swoistego ryczałtu za dyspozycyjność i nadgodziny około 600 zł więcej, czyli tyle, co koledzy z wydziału pracujący w systemie czterobrygadowym, na których nie spoczywał obowiązek stałej gotowości. Przyznają jednak, że rozwiązanie to, pomimo wyższych zarobków dla nich, było mocno niekomfortowe. Planując swoje uroczystości rodzinne czy też dalsze weekendowe wycieczki, musieli przecież uzgadniać, który z nich pozostaje na dyżurze i w każdej chwili wezwany będzie mógł stawić się w zakładzie. Problemem też było ustalenie grafika urlopów. Woleliby więc mieć pracę zorganizowaną faktycznie w systemie czterozmianowym. Jednak kto podskoczy dyrekcji. Pracodawca, wykorzystując swoją silniejszą pozycję, nie kwapił się do zmiany organizacji czasu pracy zgodnego z potrzebami zakładu. Ocierając się o łamanie prawa pracy i przepisów BHP, nie musiał się bowiem martwić o problem nadgodzin lub też konieczność faktycznego zorganizowania służb naprawczych funkcjonujących 24 godziny na dobę, co jak się łatwo domyśleć, zwiększyłoby poziom zatrudnienia.

Dobra zmiana – nie dla każdego

W Hucie Miedzi Legnica system działał co najmniej od 2007 roku i dotyczył różnych służb, nie tylko podległych pod Dział Głównego Energetyka. Jednak w większości przypadków wprowadzenie w marcu 2015 roku elektronicznej rejestracji czasu pracy zakończyło wreszcie ten proceder – tak twierdzi obecna dyrekcja. Niestety, dobra zmiana nie objęła czterech elektryków objętych fikcyjnym systemem. Nadal więc wieczorne i nocne awarie maszyn usuwały się same, a czterej elektrycy pojawiali się na terenie huty w swoim teoretycznie wolnym od pracy czasie zapewne w ramach zajęć rekreacyjnych lub aktywności towarzyskiej. Tak się działo do połowy 2016 roku. Wtedy bowiem Departament Audytu i Kontroli wewnętrznej Centrali KGHM wpadł na trop afery i wykrył cały proceder. Nie całkiem przypadkowo, akurat w dobie dobrej zmiany nagle pojawiły się anonimy do prezesa KGHM o rzekomej zorganizowanej grupie przestępczej w Wydziale Głównego Energetyka. Reakcja zarządu KGHM była błyskawiczna – audyt. Oczywiście winnymi zostali szeregowi pracownicy oraz ich bezpośredni przełożeni. Natomiast włos z głowy nie spadł nikomu z wyższego dozoru, służb kadrowych oraz samej dyrekcji. Hutę opanowała epidemia zbiorowej amnezji. Nikt słowem nie wspomniał, że opisane kombinacje z rozliczaniem czasu pracy miały już wieloletnią tradycję i odbywały za wiedzą i zgodą kierownictwa. Zanik pamięci był tym głębszy, im wyższy szczebel służbowej zależności. Co ciekawe, również i prezes KGHM zdaje się wypierać ze świadomości tę niewygodną prawdę. Tylko tak można sobie wytłumaczyć brak odpowiedzi na pisma, jakie wysłał do niego jeden z ukaranych pracowników. Być może człowiek ma zbyt krótkie nogi na tak wysokie progi jak zarząd KGHM. A może jakby wysłał anonim to więcej by wskórał?

Opisaną historię niech pracownicy Polskiej Miedzi potraktują jako ostrzeżenie. Tytuł „Pracodawcy Roku” oraz zapewnienia władz spółki o dużej roli wzajemnego zaufania w budowaniu prawidłowych relacji zarządu spółki z jej załogą wydają się bowiem mieć jedynie wizerunkowe znaczenie.

Pracodawcy natomiast sugerujemy, by bez zbędnych formalności rozwiązał konflikt, przywracając zwolnionych do pracy oraz płacił ludziom zgodnie z przyjętymi, logicznymi i transparentnymi zasadami. Uważamy, że jest to jedyne honorowe wyjście z tej żenującej sytuacji.

Możesz również polubić…